Mój pierwszy maraton rowerowy :D
Strasznie dawno mnie tu nie było, ale czas nadrobić zaległości ;) W zeszłą niedzielę nareszcie zaliczyłam swój pierwszy maraton rowerowy, a konkretnie "Żądło Szerszenia" i mam zamiar Wam o tym napisać ;)
Od jakiegoś czasu planowałam wziąć udział w maratonie, chociaż początkowo miał to być maraton górski, ale jakoś nigdy się nie złożyło.
Jakiś miesiąc temu postanowiłam nareszcie to zrobić i wystartować w trzebnickim Żądle Szerszenia. Oczywiście bez żadnych ambicji typu super czasówka, czy tym bardziej miejsce na podium ;) Moim celem było nie skompromitować się, czyli zmieścić się w czasie poniżej 4 godzin. Słyszałam, że podobno nie ma siary jeśli przejedzie się 70km w przedziale czasowym między 2,5 a 4 godziny. Ja zrobiłam 85 km w 3 godziny 20 minut, czyli zmieściłam się i to ze sporym zapasem.
Oczywiście nie jest to oszałamiający wynik, ale biorąc pod uwagę to, że był to mój "pierwszy raz" i w zasadzie moje przygotowania polegały na jeżdżeniu do pracy po 20km dziennie na rowerze, nie jest źle.
Przejechanie 85km dla osoby, która jak ja regularnie jeździ na rowerze nie jest żadnym wyczynem, ale przejechanie tego odcinka w jak najkrótszym czasie było naprawdę męczące ;) Największą przeszkodą był dosyć silny wiatr, którego nikt tak naprawdę się nie spodziewał, bo zapowiadali bezwietrzną pogodę (w sumie nie wiem kto jeszcze w to wierzy ;). Połączenie niezbyt dobrej nawierzchni + wiatr od frontu, albo z boku nie sprawia, że jedzie się jakoś super komfortowo, ale w końcu nikt nie mówił, że to będzie przejażdżka ;)
Ogólnie pierwsze 60km było super i udało mi się je przejechać ze średnią prędkością ponad 30km/h, słabo zaczęło się robić po 65kilometrze (słabo dosłownie i w przenośni ;) Po pierwsze skończyła mi się woda w bidonie, po drugie zjadłam swoje proteinowe batoniki i paczkę sezamków, po trzecie nawierzchnia zaczęła być dosyć nieciekawa, a brak glikogenu w mięśniach nie polepszał sprawy ;)
Najgorsze było ostatnie 10km kiedy wiało przeokrutnie i chwilami miałam wrażenie, że zaraz zwieje mnie do rowu i już zostanę tam na wieczność ;) Na siodełku trzymał mnie chyba tylko fakt, że przecież nie poddam się po przejechaniu 75km, więc trzeba kręcić póki siły styka.
Ciekawe było to, że wcześniej nie jadąc takiego dystansu na czas, nigdy też nie myślałam o jeździe na rowerze w sposób "strategiczny" ;) Ponieważ tak jak napisałam wcześniej, moim nadrzędnym celem było po prostu przejechanie tego dystansu w czasie krótszym niż 4 godziny, myślałam, że po prostu będę sobie pedałować, może nie tempem spacerowym, ale też nie na 100% możliwości przez 100% czasu.
Tymczasem okazało się, że skoro udało mi się utrzymać dobre tempo przez pierwsze 60km (czyli przejechać je w 2 godziny), to uznałam, że jak się postaram, to mogę cały maraton zrobić poniżej 3 godzin. Podejrzewam, że nawet by mi się to udało gdyby nie ten cholerny wiatr! ;) Ale nie o wiatr chodzi, bo wszyscy jechali w takich samych warunkach pogodowych. Chodzi o to, że chcąc nie chcąc musiałam szybko wymyślić jakąś strategię rozłożenia siły żeby stykło jej na te 85km. Już po ok 20km zaczęły mnie boleć plecy w dolnym odcinku kręgosłupa, wydaje mi się, że były to jakieś mięśnie, o których istnieniu z niewiadomych powodów wcześnie nie miałam pojęcia ;) Jeśli chodzi o bóle to ten był tak naprawdę jedynym ale za to dość dokuczliwym (żeby go zredukować musiałam co jakiś czas przestać pedałować, stanąć na pedałach i wygiąć kręgosłup w drugą stronę, czyli do przodu, ale nie pomagało to za wiele). Mięśnie nóg akurat mnie nie zawiodły i jak męczył mi się dwugłowy uda, to zaczynałam używać czterogłowego i na odwrót.
No ale podsumowując, taki maraton to naprawdę super sprawdzian swoich możliwości i warto chociażby przetestować swoje granice. Zmęczenie po dojechaniu do mety wydaje mi się porównywalne do zmęczenia po urodzeniu pięcioraczków (przynajmniej tak to sobie wyobrażam ;), ale satysfakcja niesamowita ;) Szczególnie, że dzień przed maratonem dzwoniła moja mama że boi się, że na starcie dostanę zawału i umrę, a własny mąż stwierdził, że porywam się z motyką na słońce ;) Potem okazało się, że pobiłam jego rekord na 50km aż o 13 minut z czym do dziś się nie może pogodzić ;P
Żądło Szerszenia przejechane - 85km |
Od jakiegoś czasu planowałam wziąć udział w maratonie, chociaż początkowo miał to być maraton górski, ale jakoś nigdy się nie złożyło.
Jakiś miesiąc temu postanowiłam nareszcie to zrobić i wystartować w trzebnickim Żądle Szerszenia. Oczywiście bez żadnych ambicji typu super czasówka, czy tym bardziej miejsce na podium ;) Moim celem było nie skompromitować się, czyli zmieścić się w czasie poniżej 4 godzin. Słyszałam, że podobno nie ma siary jeśli przejedzie się 70km w przedziale czasowym między 2,5 a 4 godziny. Ja zrobiłam 85 km w 3 godziny 20 minut, czyli zmieściłam się i to ze sporym zapasem.
Oczywiście nie jest to oszałamiający wynik, ale biorąc pod uwagę to, że był to mój "pierwszy raz" i w zasadzie moje przygotowania polegały na jeżdżeniu do pracy po 20km dziennie na rowerze, nie jest źle.
Przejechanie 85km dla osoby, która jak ja regularnie jeździ na rowerze nie jest żadnym wyczynem, ale przejechanie tego odcinka w jak najkrótszym czasie było naprawdę męczące ;) Największą przeszkodą był dosyć silny wiatr, którego nikt tak naprawdę się nie spodziewał, bo zapowiadali bezwietrzną pogodę (w sumie nie wiem kto jeszcze w to wierzy ;). Połączenie niezbyt dobrej nawierzchni + wiatr od frontu, albo z boku nie sprawia, że jedzie się jakoś super komfortowo, ale w końcu nikt nie mówił, że to będzie przejażdżka ;)
Ogólnie pierwsze 60km było super i udało mi się je przejechać ze średnią prędkością ponad 30km/h, słabo zaczęło się robić po 65kilometrze (słabo dosłownie i w przenośni ;) Po pierwsze skończyła mi się woda w bidonie, po drugie zjadłam swoje proteinowe batoniki i paczkę sezamków, po trzecie nawierzchnia zaczęła być dosyć nieciekawa, a brak glikogenu w mięśniach nie polepszał sprawy ;)
Najgorsze było ostatnie 10km kiedy wiało przeokrutnie i chwilami miałam wrażenie, że zaraz zwieje mnie do rowu i już zostanę tam na wieczność ;) Na siodełku trzymał mnie chyba tylko fakt, że przecież nie poddam się po przejechaniu 75km, więc trzeba kręcić póki siły styka.
Ciekawe było to, że wcześniej nie jadąc takiego dystansu na czas, nigdy też nie myślałam o jeździe na rowerze w sposób "strategiczny" ;) Ponieważ tak jak napisałam wcześniej, moim nadrzędnym celem było po prostu przejechanie tego dystansu w czasie krótszym niż 4 godziny, myślałam, że po prostu będę sobie pedałować, może nie tempem spacerowym, ale też nie na 100% możliwości przez 100% czasu.
Tymczasem okazało się, że skoro udało mi się utrzymać dobre tempo przez pierwsze 60km (czyli przejechać je w 2 godziny), to uznałam, że jak się postaram, to mogę cały maraton zrobić poniżej 3 godzin. Podejrzewam, że nawet by mi się to udało gdyby nie ten cholerny wiatr! ;) Ale nie o wiatr chodzi, bo wszyscy jechali w takich samych warunkach pogodowych. Chodzi o to, że chcąc nie chcąc musiałam szybko wymyślić jakąś strategię rozłożenia siły żeby stykło jej na te 85km. Już po ok 20km zaczęły mnie boleć plecy w dolnym odcinku kręgosłupa, wydaje mi się, że były to jakieś mięśnie, o których istnieniu z niewiadomych powodów wcześnie nie miałam pojęcia ;) Jeśli chodzi o bóle to ten był tak naprawdę jedynym ale za to dość dokuczliwym (żeby go zredukować musiałam co jakiś czas przestać pedałować, stanąć na pedałach i wygiąć kręgosłup w drugą stronę, czyli do przodu, ale nie pomagało to za wiele). Mięśnie nóg akurat mnie nie zawiodły i jak męczył mi się dwugłowy uda, to zaczynałam używać czterogłowego i na odwrót.
No ale podsumowując, taki maraton to naprawdę super sprawdzian swoich możliwości i warto chociażby przetestować swoje granice. Zmęczenie po dojechaniu do mety wydaje mi się porównywalne do zmęczenia po urodzeniu pięcioraczków (przynajmniej tak to sobie wyobrażam ;), ale satysfakcja niesamowita ;) Szczególnie, że dzień przed maratonem dzwoniła moja mama że boi się, że na starcie dostanę zawału i umrę, a własny mąż stwierdził, że porywam się z motyką na słońce ;) Potem okazało się, że pobiłam jego rekord na 50km aż o 13 minut z czym do dziś się nie może pogodzić ;P
Maraton rowerowy Żądło Szerszenia - trasa |
Masz rację, że przejechanie 85 kilometrów , jeśli jeździ się systematycznie ok. 20 km dziennie nie stanowi problemu. Pamiętam, swój początek i lęk przed prawie stukilometrową trasą w Świnoujściu. Okazało się to łatwiejsze niż przypuszczałam.
OdpowiedzUsuńCo do wiatru, to zapraszam na maratony organizowane na Wybrzeżu- wtedy trzebnicki zefirek okaże się prawie niewyczuwalnym podmuchem (tak ja go odbierałam). Asfalty w Trzebnicy też nie są najgorsze, zwłaszcza jeśli porównamy je z drogami na maratonach górskich- w Radkowie czy Zieleńcu.
Ale przecież nie to jest najważniejsze, tylko fakt, że dałaś radę i pokonałaś swoje słabości (jeśli bolał Cię kręgosłup, to możliwe, że źle miałaś ustawione siodło i kierownicę albo rama roweru jest źle dobrana).
Mam nadzieję, że to pierwszy, ale nie ostatni Twój maraton rowerowy :) Powodzenia!
Na pewno nie był to mój ostatni maraton, ale do kolejnego postaram się lepiej przygotować ;)
OdpowiedzUsuń